Umowy na owoce istnieją tylko w teorii. Tymczasem w branży huczy na temat nowych przepisów, które mają to zmienić. Restrykcyjnie i skutecznie
Bolączka polskich producentów owoców i warzyw ma być w końcu rozwiązana. Będą wiedzieć, co i za ile sprzedadzą. Brak podpisanej umowy kontraktacyjnej będzie surowo karany, tak by nikomu nie opłacało się jej obchodzić, również samemu rolnikowi — słychać w branży rolno-spożywczej. Sęk w tym, że projekt wywołał już spore zamieszanie i wielu o nim mówi, choć... nikt go nie widział.
UMOWY DZIEŃ PO:
Mirosław Maliszewski, szef Związku Sadowników RP, przekonuje, że producenci owoców chętnie zawrą wieloletnie umowy na dostawy, a dziś — wbrew obowiązkowej kontraktacji — dostają do podpisania umowy w momencie skupu lub nawet po nim.Fot. Marek Wiśniewski
— O ustawie słyszałem, ale nie ujrzała na razie światła dziennego. Sytuacja na pewno wymaga uregulowania, więc czekamy na konkretne propozycje — mówi Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.
— Trudno mi komentować coś, czego nie widziałem — dodaje Julian Pawlak, szef Krajowej Unii Producentów Soków.
Za nowe przepisy odpowiedzialny ma być resort rolnictwa, który do czasu zamknięcia wydania nie odpowiedział na nasze pytania.
Teoria i praktyka
Zbyt i jego warunki to coś, na co polscy rolnicy narzekają od lat. Przykłady można mnożyć — np. od czarnych porzeczek przez maliny do jabłek. To polskie specjalności produkcyjne — w tej pierwszej rządzimy bowiem na świecie, a w drugiej i trzeciej — w UE. Rządzimy, ale plantatorzy i sadownicy nie wiedzą, ile i czego produkować, a nie wiedzą, bo nie mają umów na odbiór produktów, na podstawie których mogliby racjonalnie zarządzać produkcją. To jedna strona medalu. Druga jest taka, że niejeden polski rolnik, skuszony wyższymi cenami w danym sezonie, decyduje się ślepo zwiększać daną produkcję. Przetwórcy uważają, że rolnicy nie zastanawiają się przy tym nad prawami popytu i podaży, i przekonują, że nie są w stanie płacić im więcej za owoce — zapasy lub globalne trendy sprawiają, że sami nie mogą osiągać wyższych cen. Niezależnie od tego, która strona ma silniejsze argumenty, w polskim królestwie owoców niemal co roku pojawiają się protesty, rozpaczliwe apele o pomoc w związku z dramatycznie niskimi cenami skupu i prośby o interwencje Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Co ciekawe, kolejny rok obowiązuje nakaz podpisywania umów na dostawę produktów rolnych. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi niedawno zamieściło nawet wzór takiej umowy i rekomendowane stawki za owoce, wypracowane w porozumieniu z branżą. — Nic nam po tych przepisach, bo w praktyce kolejny rok nie funkcjonują. Obowiązek zawierania umów realizowany jest w ten sposób, że sadownik dostarcza owoce do skupu i tam czeka na niego umowa — sporządzona na bieżąco, a czasem antydatowana. Nie ma to nic wspólnego z ideą kontraktacji, która miała ustabilizować ten biznes — pozwolić planować produkcję zależnie od rynkowego zapotrzebowania i przewidzieć wpływy finansowe. Tak było rok temu, tak sytuacja wygląda i teraz. Kontraktacja jest fikcją, a producenci truskawek dowiadują się o cenie i warunkach po wszystkim — twierdzi Mirosław Maliszewski.
Miesiące czy lata
Szef Związku Sadowników RP chwali inicjatywę wypracowania stawek i zaostrzenia przepisów.
— Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach. Rekomendowane przez resort ceny są dla nas akceptowalne, ale są „rekomendowane”, a nie obowiązujące i na tym polega problem. Dopóki nie będzie ściśle określonych zasad — nakazów dotyczących stawek czy zawierania umowy najpóźniej do wczesnej wiosny przed kolejnym sezonem, nie ma to sensu. W wersji optymalnej powinny to być umowy wieloletnie, bo przecież nie posadzimy jabłoni konkretnej odmiany w marcu, aby zebrać owoce kilka miesięcy później — wylicza Mirosław Maliszewski.
Część owocowo-warzywnej branży opiera się na kontraktacji. To jednak zazwyczaj wyspecjalizowana produkcja, jak np. ziemniaków na chipsy czy frytki produkowane przez światowe koncerny. Przetwórcy przyznają, że popierają kontraktację jako taką.
— Przy projektowaniu obecnie obowiązujących przepisów składaliśmy wiele zastrzeżeń. Jesteśmy za umowami na dostawy, ale wprowadzanymi stopniowo — nie sposób od razu objąć nimi 100 proc. branży. Proponowaliśmy np. 20 proc. w pierwszym roku, żebyśmy wszyscy mogli zebrać doświadczenia i dojść do konsensusu — dodaje Julian Pawlak.
Źródło: pb.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz